Ptasznicy

Z Wikipedii, wolnej encyklopedii

Ptasznicy – formacja strzelecka w powstaniu styczniowym, którą można zakwalifikować jako formację tyralierów. Formacja ptaszników wyróżniała się jednak tym, że służyli w niej najmłodsi powstańcy w wieku około 15–16 lat[1]. Uzbrojeni byli w najlżejszą dostępną broń, czyli przeważnie w dubeltówki. Kompania ptaszników została sformowana w oddziale Jana Żalplachty w maju 1863 r. i brała udział w kilkudniowych walkach w rejonie wsi Turkowice, Tuczapy, Mołożów. Historię ptaszników w swoich wspomnieniach opisał jeden z żołnierzy tej kompanii, a mianowicie Stefan Brykczyński.

Dubeltówka czarnoprochowa

13 maja 1863 r. wkroczył do Kongresówki z Galicji Jan Zalplachta ze swoim oddziałem. Do oddziału zaczęło dołączać sporo ochotników. Podczas przeglądu wybrano z nich grupę ponad 40 najmłodszych ochotników – młodzieży w wieku szkolnym. Stanowczo zakomunikowano im, że ze względu na wiek nie zostaną przyjęci do oddziału i że powinni wrócić do domu. Dzięki jednak wstawiennictwu Pawła Parady ostatecznie zdecydowano się ich przyjąć i sformowano z nich osobną kompanię. Tak tę sytuację w swoich wspomnieniach opisał Stefan Brykczyński[2]:

Stanęło tedy tak, że postanowiono z nas wszystkich sformować osobną kompanię, złożoną z tych 46 wybrakowanych, dodano nam czternastu prawdziwych już żołnierzy, takich co proch wąchali i nazwano nas ptasznikami. (…) Dano nam tedy o ile możności wybrane lekkie strzelby, przeważnie dubeltówki. (…) Dostałem tedy leciuchną Lepażówkę, prawdziwą ptaszniczkę, do niej dwanaście ładunków kulowych, cztery z loftkami, ale i maszynkę do lania kul i pudełko z przyborami do robienia ładunków.

Groźba wyrzucenia młodych powstańców z oddziału działała mobilizująco na ptaszników. Tak to opisał Brykczyński[3]:

My też z całych sił staraliśmy się dowieść, że się nie pomylono, przyjmując nas do partii i później polubiono nas w ogóle i nieraz słyszeliśmy, jak mówiono: – oho! Z tych ptaszników, to będą ludzie; a zwłaszcza podczas forsownych marszów: – „patrzcie!... ptaszniki się nie skarżą, a wy, wy się skarżycie”.

Ptasznicy posiadając broń gładkolufową o niedużym zasięgu w początkowych starciach stosowali taktykę tyralierów. Podpuszczali wroga na bliską odległość i wtedy gwałtownie ostrzeliwali. Odparcie ataku kawalerii tak w swoich wspomnieniach opisał Brykczyński[4]:

Tymczasem owa linia zbliżała się coraz bardziej, wkrótce usłyszeliśmy tętent koni, później błysnęły wydobyte szable i utworzyły błyszczący pas nad zbliżającą się masą. Rozległo się głośne: uraaa! – aż echo w lesie odpowiedziało, zabuczała ziemia i jakby zadrżała miarową falą! Przyznaję, że mi serce biło, jak młotem, ale nie tyle ze strachu, choć, co prawda i tego tam trochę było, ile z oczekiwania. Boć i na dzika niezupełnie się spokojnie czeka, a tutaj te du-du-du! Du-du-du! Silniej na nerwy działało. Widziałem doskonale, jak jakiś wąsaty oficer z długimi bakenbardami, które mu wiatr na ramiona zarzucił, bódł konia ostrogami i szablą coś szeregom pokazywał, a w tem rozległ się ostry, dźwięczny głos Ubysza:
– Na stój! Cel! Od lewego w dym pal! Rozległ się długi trzask, jakby kto sztukę płótna rozdzierał, dym zasłonił wszystko, a gdy się trochę rozwiał, zobaczyliśmy przed sobą, kilkanaście koni i ludzi, a reszta zmykała w pełnym galopie, co chwila jednak z tej masy wysuwał się to koń, to człowiek i już zostawał na polu.

Odparcie ataku piechoty rosyjskiej we wspomnieniach Brykczyńskiego[5]:

Po długiej takiej pukaninie, przekonawszy się prawdopodobnie, że nas już co najmniej wszystkich wystrzelali, ogromnie trąbiąc, bębniąc i krzycząc: uraaa! – ruszyli kłosem do ataku. (…) Tak przybiegli do nas, na jakich kroków sto. Widziałem ich doskonale i jeszcze by szli dalej kiedy Panienka ściągnął jednego oficera, silnie wymachującego pałaszem i biegnącego z prawej strony kolumny. Oto mój nos pomszczony – szepnął do mnie, śmiejąc się, a w tem buchnęła z naszej strony salwa, najprzód z prawych luf dubeltówek, a po chwili z lewych. Już w pierwszej salwie atakujący drgnęli i stanęli, a po drugiej urządzili tak wspaniałą rejteradę, że aż spomiędzy pszenicy, kurz w górę poszedł.

W miarę upływu czasu do kompanii ptaszników kierowano coraz to nowych młodziutkich ochotników tak, z czasem kompania liczyła ponad 100 powstańców[1]. Pierwsze starcia powstańców były pomyślne. Z biegiem jednak czasu kończyły się zapasy amunicji, a Rosjanie ściągali coraz to nowe oddziały, które osaczały powstańców. W końcowych walkach ptasznicy ponieśli ciężkie straty. Tak to opisał Brykczyński[6]:

Wieczorem gdyśmy się porachowali, zdrowych wraz ze mną zostało 37, reszta byli zabici lub ranni.

Wkrótce oddział Jana Żalplachty powrócił do Galicji i został rozwiązany.

Przypisy[edytuj | edytuj kod]

  1. a b Stefan Brykczyński, Moje wspomnienia, r. 1863, 1908, s. 61.
  2. Stefan Brykczyński, Moje wspomnienia, r. 1863, 1908, s. 26.
  3. Stefan Brykczyński, Moje wspomnienia, r. 1863, 1908, s. 27–28.
  4. Stefan Brykczyński, Moje wspomnienia, r. 1863, 1908, s. 52–53.
  5. Stefan Brykczyński, Moje wspomnienia, r. 1863, 1908, s. 67–68.
  6. Stefan Brykczyński, Moje wspomnienia, r. 1863, 1908, s. 83.